czwartek, 7 lutego 2013

Pierwsza wizyta w przychodni.

Byliśmy, przeżyliśmy. Łatwo nie było. Nie w przychodni, ale PRZED wyjazdem. Zdecydowanie najgorzej było około 30 minut przed wyjściem z domu, chociaż kryzysowy moment pojawił się też jakieś trzy minuty po tym jak powinniśmy byli wyjść, a ciągle byliśmy w domu i walczyliśmy ze złośliwością rzeczy martwych.

Panikowałam strasznie już od rana, nie umiem zupełnie powiedzieć dlaczego. Myślę, że nie ja jedna mam pierwsze dziecko i pierwszy raz idę z nim do lekarza. Ale, jak wiadomo, w stresie racjonalne argumenty nie trafiają do celu, więc panika rosła. No bo co zabrać? Czy trzy pampersy na pewno wystarczą? Czy odciągnięte 80 ml pokarmu to nie za mało? Czy jeden komplet ubranek na zmianę dla Zuzi to w sam raz. A co jak po nasikaniu / ulaniu / zwymiotowaniu na pierwsze ubranko powtórzy to za chwilę na drugim? Co jeśli termoopakowanie nie utrzyma temperatury pokarmu? Czy wziąć smoczek? Kocyk? Pięć pieluch tetrowych? Czy rozebrać ją z misiowego grubego kombinezonu jeszcze w korytarzu, czy już u lekarza?

W końcu spakowałam nas jak na wojnę i ubrałam Zuzię w kombinezon. Wsadziliśmy ją do fotelika i po pięciominutowym siłowaniu się z zapięciem pasów - nie obyło się bez biegania po domu i szukania instrukcji, wpychania tych plastikowych zatrzasków na siłę i oczywiście przeklinania na gówniany, pewnie chiński ale Bogu ducha winny fotelik - byliśmy gotowi do wyjścia. Zuzia od momentu kiedy zapakowałam ją w kombinezon spała, nieświadoma naszych gorączkowych działań.

Podwoził nas Zuziodziadek. Pod samą przychodnią wypuścił znerwicowaną dwójkę rodziców i smacznie śpiącą Zuzię i pojechał zaparkować w pobliżu. Znaleźliśmy gabinet, byliśmy drudzy w kolejce, rozebraliśmy Zuzię z kombinezonu na przewijaku przychodniowym i przyszła nasza kolej na badanie.

W gabinecie panował półmrok, ale twarz lekarza okazała się znajoma ze szpitala. Nie było źle. Małe ciałko Zuziola nagie od pasa w dół znalazło się w mgnieniu oka na wielkim łóżku, a pan doktor przyłożył do bioderek głowicę USG.

W całym tym przedprzychodniowym stresie o to co zabrać zapomniałam stresować się o wynik badania. Przyszedł na to czas w trakcje jego trwania, ale na szczęście tylko na chwilę, bo pan doktor od razu nas uspokoił, że bioderka są eleganckie.

Nie mogłam uwierzyć, że już po wszystkim. Zaczęłam coś paplać o małej wysypce i zapytałam czy to może być trądzik niemowlęcy czy bardziej skaza białkowa, pan doktor poprosił o włączenie światła aby móc się lepiej przyjrzeć, włączyłam więc i... No i Zuzia nasikała. Na łóżko, na papierowe prześcieradło, na swoje body i skarpetki. Nie taka mała żółta kałuża po sekundzie dotarła też do odłożonych na bok spodenek i pampersa. Wytarłam jej szybko pupkę, założyłam tego mokrego po boku pampersa, zapięłam lekko mokre body i założyłam niezbyt suche spodnie, w trakcie kiedy lekarz tłumaczył różnicę między wyglądem buzi ze skazą a buzi trądzikowej.

Nie byłam gotowa na wyciąganie całego nowego zestawu ubranek. I na przebieranie Zuzi w gabinecie, zwłaszcza, że za nami czekało przynajmniej pięć osób. Zignorowałam więc sik, podziękowałam lekarzowi za badanie i wyjaśnienia i czmychnęłam stamtąd w podskokach. Mając do domu trzy minuty samochodem, stwierdziłam też, że nie przebieram jej na przychodniowym przewijaku,  bo jeszcze ją coś przewieje. Spakowaliśmy ją do kombinezonka i fotelika i już nas nie było.

19 lutego pierwsze szczepienie. To dopiero będą jaja... ;)

2 komentarze:

  1. Z czasem dojdziesz do wprawy :) ojj tak jak przyjdzie czas na szczepienie i te twoje nerwy to bedzie istna bomba :)Ale i wkoncu sie nauczysz jak kazda z nas i nie dasz sie zdenerwowaniu :) Pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. ZAPRASZAM NA MOJEGO BLOGA I KONKURS Z FIRMĄ MAM BABY - DO WYGRANIA NAGRODY, KTÓRE MOŻESZ WYBRAĆ SOBIE SAMA :)

    OdpowiedzUsuń